Recenzja - To The Moon [Dobra Gra]


Wiedziałem co mnie czeka odpalając To The Moon, ale nie wiedziałem, że jakość, ilość i częstotliwość doznań będzie tak duża. Grę przeszedłem na raz i nie cierpię jej. Głównie za to, że tak bezpardonowo miotała moimi emocjami. Nienawidzę jej za te łzy(przyznaję się), które wylałem poznając historię Johnnego i River. Przyrównując To The Moon do jakiejś filmowej adaptacji blisko jej do Incepcji, z tą różnicą, że To The Moon opowiada prześliczną przygodę o miłości, kłopotach i ludzkich tragediach. Podkreślę to grubymi kreskami, brawo Techland za decyzję o wydaniu tej gry, a co najważniejsze sumienne i dokładne spolszczenie.

Miłość to piękna rzecz
Historia zaczyna się niczym u Hitchocka, czyli z grubej rury. Poznajemy Johnny'ego, naszego pacjenta oraz dwójkę naukowców, których zadaniem, a zarazem profesją jest... dotarcie do wspomnień konających i sprawienie by ich najskrytsze marzenia zostały urealnione. Incepcja? Może, ale w wydaniu To The Moon ma to nieco inne podłoże, a wymówka wspomnieniami to samo w sobie bardzo dobre fundamentum(nowe słowo) pod wciągającą opowieść. I tak też jest z grą Kana Gao i jego niezależnego Freebird Games. Jeżeli wyobrażacie sobie najlepszą fabułę o miłości w grach to prawdopodobnie To The Moon jest waszym wyborem. Nie wiem co mam napisać by nie wydać zbyt wielu tajemnic.

Zaczynamy od najwcześniejszych wspomnień, a więc od starości naszego pacjenta. Tam dowiadujemy się, że musi chronić latarni morskiej by ta nie była samotna. Cofamy się i poznajemy jego ukochaną River, dowiadujemy się, że z żoną nie jest najlepiej. I tak w momencie gdy udajemy się wstecz do coraz to wcześniejszych etapów życia Johna domyślamy się, że nic już nas tak nie wzruszy jak początek. I przychodzi  nagle spotkanie dzieciaków(River i Johna) przy świetle gwiazd. Dziewczynka pyta go co widzi w króliku ułożonym z gwiazd. Wtedy wymiękłem, momentalnie przypominasz sobie jak ten sam John ok 30 lat później nie potrafi powiedzieć swojej dziecinnej kobiecie(związane z fabułą) jak wygląda królik, którego ta robi z origami. Czuć wtedy pęd czasu i dystans bohaterów, River całe życie wydaje się być dzieckiem, John dorasta i poważnieje. I nagle chcemy znaleźć wszystkie powody dla których ten sam chłopak chce polecieć na księżyc, ale wypiera się tego sukcesywnie przez całe życie. Co było tego przyczyną? Nie zgadniecie... zagrajcie. Warto, cholernie warto dla tej cudownej opowieści.

Zróbmy grę w RPG Maker
Przebrnąłem już przez warstwę fabularną, która przez cały dzień chodziła mi po głowie i nie dawała spokojnie pomyśleć. To dobry znak, bo takich gier na prawdę wiele na rynku nie ma. Wybitna gra nie łączy się niestety z rozgrywką, która jest spłycona i wydaje mi się, że był to zabieg celowy by nie przeszkadzała w opowiadaniu historii. Poruszamy się po terenach graficznie przypominających pokemony z gameboya, a jedyne nasze zadania to odnajdowanie elementów otoczenia, które mają powiązanie ze wspomnieniami Johna. Drugie zadanie to układanie wspomnieć, ale to jest tak prostą zagadką logiczną, że nie wymaga nawet wytłumaczeń. Załapiecie od pierwszego podejścia. I wszystko byłoby bardzo spoko, ale samo poruszanie się jest kłopotliwe, a odnajdowanie przedmiotów często nieintuicyjne.

Mamy niby za zadanie przeszukać daną lokację w poszukiwaniu tych ważnych elementów wspomnień naszego pacjenta, problem w tym, że nie bardzo wiemy czego musimy szukać. Nagle okazuje się, że dla naszego Johna ważnym ogniwem były kwiaty. Oczywiście ma to później wyjaśnienie fabularne, ale dopiero później. Czemu później? Ja mam problem TERAZ, nie później. Może to tylko ja jestem tak dokładny, że doszukuję się takich detali lub po prostu nie zwróciłem uwagi na jakieś ukryte podpowiedzi w menusach. 


Jednak to za co trzeba przybić piątkę autorom to sam klimat gry, który balansuje na krawędzi humoru, dramatu, a nawet w pewnym momencie horroru. Zapytacie, jak gra o tak poważnej tematyce może stać się w ułamku sekundy horrorem? No tak, że Kan Gao mistrzowsko zgrywa ścieżkę dźwiękową i początkowe zagadkowe pochodzenie tych przeklętych króliczków origami, a później wrzuca nawet nasze asystentki zombie. I te wszystkie momenty wywołują u nas odpowiednie reakcje, bo gdy trzeba się pośmiać to się śmiejemy, a gdy trzeba popłakać... no cóż, zdarzyło mi się. Przyznam się bez bicia.

Wybitny dźwięk
Niebagatelną rolę w całym projekcie odgrywa muzyka i soundtrack jako taki, bo śmiem twierdzić, że jest to ponad 60% sukcesu gry. I nie by ścieżka dźwiękowa po prostu była. Jeden z głównych motywów muzycznych(For River) przewija się również przez większość gry, ale wraz z postępem fabuły poznajemy jego różne wersje(raz grane przez Johna, innym zaś przez dzieciaki), nawet głupia zmiana tytułu z "Dla River" na "Na księżyc"(niefortunne tłumaczenie) działa jakoś emocjonalnie. Od technicznej strony są to nutki grane większościowo na pianinie, melancholijne i delikatne. W sumie takie miały być, bo gra jest raczej dziełem, które się chłonie, a nie pochłania. 


I długo mógłbym wychwalać w tej recenzji To The Moon, ale wszystko tyczyłoby się głównie wyśmienitej fabuły i równie dobrego klimatu. Delikatna wpadka to niezwykle płytka rozgrywka, ale tak już chyba musi być w tych wszystkich grach, które mają do zaoferowania niezwykłą przygodę. No cóż, coś za coś, ale i tak To The Moon ląduje na moim piedestale gier jeżeli chodzi o aspekty fabularne. Bardzo, bardzo gorąco polecam osobom dla których tak jak mi, historia w grach jest niezwykle bliskim tematem.

Gra aktualnie dostępna jest w serii wydawanej przez Techland(Dobra Gra) za 20zł. Strach pomyśleć jakim trzeba być nieczułym by przejść obok takiej okazji obojętnie. Brać, grać i wspominać!

Plusy:
+ wzruszająca, przejmująca i dająca do myślenia fabuła
+ niebiański soundtrack podkreślający klimat
+ humor odpowiednio dawkowany 
+ spójność fabularna
+ pójdzie na każdym sprzęcie

Minusy:
- spłycona rozgrywka kosztem fabuły i klimatu(nie dla każdego minus)

Ocena: 9/10