Recenzja - Rambo: The Video Game

Recenzja Rambo The Video Game będzie raczej tą, którą pisze się z wewnętrznej potrzeby przekazania ważnej informacji. W pisaniu tekstu z takich gier nie ma ani grama przyjemności, bo to jedna z tego typu produkcji, które się ogrywa i momentalnie zapomina. Polskie studio Teyon poszło na totalną łatwiznę i widać to w każdym elemencie.



W Rambo: The Video Game nie działa nic. Absolutnie wszystkie możliwe elementy gry są spartolone, spartaczone i wykonane amatorsko. Tylko pytanie jest jedno, jak udało się spierdolić strzelaninę na szynach. Gatunek niby wymarły, ale od czasu do czasu znajdą się kozacy rwący się do ekshumacji.

Miało wyglądać tak...
W grze mamy przedstawione losu Johna Rambo z wszystkich części filmów prócz najnowszej odsłony. Do tej powstaje już DLC, ale wątpię by kogoś z Was to zainteresowało. Wracając do tematu, John nie żyje, a kilkunastu żołnierzy wysłuchuje nad jego grobem przemowy kim to on nie był i czego nie zrobił. Jest to jedna wielka retrospekcja, ale nie chciało mi się oglądać przerywników więc nie powiem Wam dokładnie historii. Pewnie wiele nie ominąłem. Jedno mnie tylko ugryzło, brak funduszy na nagranie dialogów. Miał być ciekawy smaczek i dialogi zostały żywcem przeniesione z filmów, wiecie te od aktorów. Bez obróbki, bez podgłośnienia, odszumienia czy podbicia do wyższej jakości. Dodając do tego brak synchronizacji z ustami dostajemy cichą, zaszumioną papkę bez liźnięcia "obrabiarki". Bardzo żałośnie komponuje się to z całością gry.


... a wygląda tak.
Pewnie chcielibyście wiedzieć coś o samej rozgrywce, a nie smutne pitolenie o fabule. Otóż jest ona krótka, jak lufa karabinu Rambo. 3 godziny to maks, oczywiście w zależności od tendencji do zgonów. Wpływu na akcję żadnego nie mamy, bo postać porusza się sama, my tylko strzelamy do wszystkiego co się rusza i nabijamy punkty. Ciała potrafią czasem efektownie się rozpaść, ale ogólna mierność wypływa z komputera przez wszystkie otwory. Chora ilość bugów, przedziwnie rosnący poziom trudności czy sam komizm starć rozkładają na łopatki i wołają o politowanie. Każdy wie, że Rambo parł do przodu, ale film ukazywał to efektowniej i mniej kabareciarsko, a tutaj po otrzymaniu broni do rąk pukamy się w głowę, że przeładowujemy nasz CKM patrząc 15 oponentom prosto w twarz. Jak gdyby nigdy nic i dalej prujemy salwami kul. Stwierdzenie, że ktoś leci jak Rambo nigdy już nie będzie takie samo. Po zagraniu w tą grę nabiera ona co najmniej poziomu wyżej jeżeli chodzi o multifragowanie.
Niby pomysły były dobre, system osłon, szybkie przeładowanie dodające amunicję do magazynka, ale wszystko wykonano po prostu źle. I cały projekt jest taki, po prostu źle wykonany. Potencjał w strzelaninach na szynach jest spory co pokazuje The Typing of The Dead: Overkill. Też była to dość przeciętna gra, ale podstawiając do konfrontacji z Rambo: The Video Game wygrywa bezapelacyjnie. 


Nie mam w zwyczaju jechania po grach jak po homoseksualistach i zawsze staram się wyszukać jakichś pozytywów. Kiedyś powiedziałem, że każde gówno ma jakieś wartości odżywcze. Co raz częściej branża mnie zaskakuje, ale szkoda, że ostatnie kilka mega crapów w jakie grałem produkowanych jest w Polsce. Skończyła się u nas era gier za 19.99 zł i cierpimy oglądając takie premiery jak Rambo. Wiecie ile on kosztuje? 37 euro. Nie brać, nawet jak zaoferują zamiast skarpetek na święta. Te przynajmniej się przydadzą.